[wykład załączę niżej] [UWAGA: Tekst zawiera przekleństwa, bo taki styl narzucił adresat listu]
Zgadzam się ze zdecydowaną większością tego, co chciałeś przekazać. Sam, wykładając przed studentami, podobnymi argumentami i historiami „zniechęcałem” ich do biznesu.
Nie spodobało mi się jednak bardzo jedno. Pogarda dla praktykujących Katolików, którą wyraziłeś w 40 minucie swojego wykładu:
"Życie wieczne. To jest zajebista nagroda, tak? Więc możemy absolutnie powiedzieć ludziom, żeby zjebali swoje życie i leżeli plackiem przed kościołem, bo nagroda to życie wieczne, kto by nie chciał kupić życia wiecznego. I wtedy ludzie robią różne rzeczy, głupie rzeczy, ale robią. Czy je lubią? No nie wiem. Ja tam nie lubię leżeć plackiem przed krzyżem. Niespecjalnie jest to jakiś fun w życiu, nie.”
Dla mnie (i nie tylko jak widać w komentarzach pod video) tym jednym przykładem „zjebałeś sobie wykład”, który poza tym jest fajny - wysłuchałem go mimo wszystko do końca. Nie zgadzam się z wszystkim, ale pod większością bym się podpisał.
Wracając do cytatu.
Rozumiem, że można mieć sporo zastrzeżeń do działalności kościoła katolickiego, jako instytucji. Jeśli miałeś na myśli wyłącznie, że „wizję życia wiecznego można użyć do zmanipulowania ludzi”, to trudno się z tym kłócić, bo można. Pomijam sposób, w jaki to powiedziałeś, bo jak zauważyło część komentatorów, cały wykład jest nacechowany sformułowaniami "pod młodzież”.
Ale nie taki był kontekst tej wypowiedzi. Nie mówiłeś o manipulacjach instytucji, ale o wyborach życiowych ludzi. Zrozumiałem to tak, że wg. Ciebie, ludzie świadomie chodzący do Kościoła "zjebali sobie życie”. A jeśli to miałeś na myśli, to prawdopodobnie obraziłeś ok. 30% czyli nieco poniżej 12 milionów Polaków. Ponieważ z K&M macie plany międzynarodowe, to też sporą część 1,2 miliarda Katolików + ludzi innych wyznań chrześcijańskich.
Skąd 30%? 96% Polaków deklaruje, że wierzy[1]. 82% z nich ma wynikający z wiary obowiązek chodzenia do kościoła[1]. Ok. 39% z tych 82% uczęszcza[2]. Większość nie leży plackiem przed kościołem, ja też nie leżę, ale i tak uważam Twoje słowa za obraźliwe.
Jeśli miałeś na myśli tylko głęboko wierzących, to nadal jest to ok. 12% czyli blisko 5 milionów Polaków (16% z 82% z 96%[2]).Â
A jeśli miałeś na myśli tylko ten niewielki odsetek ludzi pokładających w kościele całą nadzieję i żyjących na codzień sprawami kościoła, to nadal Twoja pogarda dla nich jest niesmaczna a przynajmniej poniżej standardów.Â
W czym życie kogoś, kto żyje tylko kościołem jest gorsze od życia kogoś, kto żyje tylko pracą? Dla Ciebie to gorsze życie, ale prawdopodobnie z ich perspektywy to Ty „zjebałeś sobie życie”.
Co ciekawe, Przemysław Saleta, twarz kampanii Krüger&Matz[3] sam siebie określił, jako „statystyczny Katolik", a (o ironio) sławny przeszczep nerki jego córce odbył się w szpitalu Dzieciątka Jezus. Na Twoją „obronę”, Przemysław Saleta stwierdził również, że nie chodzi do kościoła, więc zapewne „nie leży plackiem przed kościołem lub krzyżem”, ale jednak w życie wieczne wierzy. Być może nawet w czasie przed wspomnianą operacją pomodlił się do wyśmianego przez Ciebie krzyża, a nie swoich pasów mistrzowskich i innych oznak sukcesu.
Biorąc pod uwagę to, że kilka minut po tym przykładzie sam się przyznałeś, iż dążąc do sukcesu rezygnujesz z przyjaciół, z imprez, z rodziny (czego najwyraźniej momentami zazdrościsz), to mam dla Ciebie parafrazę Twoich własnych słów:
„Sukces. To jest zajebista nagroda, tak? Więc możemy absolutnie powiedzieć ludziom, żeby zjebali sobie życie i sprzedali życie osobiste, bo nagroda to sukces, kto by nie chciał kupić sukcesu? I wtedy ludzie robią różne rzeczy (np. żyją samotnie), głupie rzeczy (np. wybierają pracę zamiast czas z przyjaciółmi), ale robią. Czy je lubią? No nie wiem. Jak tam nie lubię być samotny. Niespecjalnie bycie samotnym to jakiś fun w żuciu, nie.”
Żeby było jasne. Choć "sukces za wszelką cenę" to nie moja droga, nie gardzę osobami, które ją wybrały i nie uważam, że "zjebali sobie życie". Nie każdy jest powołany do życia rodzinnego, tak jak nie każdy musi wierzyć w Boga. Sam też dążę do sukcesu, ale staram się nie robić tego kosztem życia osobistego.
Nie „żądam” od Ciebie przeprosin - nie jesteś przedstawicielem narodu, a jedynie marki, którą ceniłem za bycie marką Polską o międzynarodowej jakości. Szkoda, że tej jakości nie prezentuje jej twórca w oficjalnym, promowanym odpłatnie materiale. Żałuję, że go obejrzałem. Wolałem wartości, którymi sądziłem, że się kierujecie.
Napisałem ten list, ponieważ dla mnie osobiście ważne są wartości, jakimi kierują się ludzie stojący za markami. Nie oczekuję od tych ludzi podzielania wszystkich moich poglądów (wszak Steve Jobs nie wierzył w Boga), ale szacunku dla ludzi. Za duży mam wybór dobrych marek, aby kupować coś od ludzi, którzy mają w pogardzie ludzi, którzy nikomu nie szkodzą. Nie gardzę jednak osobami, które mają gdzieś Twoje poglądy i kupują Twoje produkty tylko dla ich parametrów. Wartości reprezentowane przez markę to problem, który pojawia się wtedy, gdy zdecydowanie ważniejsze problemy są w życiu ogarnięte.
Mam jednak nadzieję, że doczekam się doprecyzowania Twoich słów albo zwykłego przepraszam (o ile Ty uważasz, że masz za co) i nie będę musiał ograniczać się w przyszłych zakupach do Niemieckich konkurentów - życzę tego z okazji Nowego Roku sobie i Katolikom, którzy są/byli fanami Twojej marki.
Wspomniany wykład:
Przypisy:
P.S. Na koniec profesjonalna porada. K&M nie jest marką młodzieżową - ani
nazwa, ani materiały reklamowe stylizujące ją na markę premium nie są młodzieżowe. Sugeruję jednak nagranie tego samego wykładu od nowa z językiem pasującym do marki i promowaniem tej wersji.